blog
Rozmowy Advalue Engaged: Zatrudnijcie jedną osobę!
Granicę Polski codziennie przekraczają kolejne osoby. Nasze otwarte dla nich ramiona świadczą o tym, że choć jesteśmy społeczeństwem nienawykłym do codziennego życia wśród obcokrajowców, jesteśmy kulturowo uwrażliwieni na społeczną krzywdę i chcemy pomagać. Ale chyba każdy z nas zastanawia się, co będzie dalej.
Dziś na ten temat rozmawiam z Khedi Alievą – prezeską Fundacji Kobiety Wędrowne i szefową Kobiet Wędrownych w Kuchni Konfliktu – bistro-sklepu tworzonego przez uchodźczynie i uchodźców.
Jest Pani uchodźczynią z Czeczeni, uciekła Pani z kraju z powodu wojny i pomaga Pani teraz innym osobom, które są w takiej sytuacji. Od Ilu lat jest już Pani w Polsce?
Tak, 9 lat tu jestem. Przyjechałam w 2013 roku. Przyszłam tą samą drogą, co uchodźcy z Afryki, mnie też Białorusini wyrzucili z dziećmi w lesie, wzięli ode mnie pieniądze i wyrzucili. Byłam w szoku, miałam wtedy depresję. Straszyli mnie, że tu są Rosjanie, FSB (Federalna Służba Bezpieczeństwa Rosji), my się ich bardzo boimy. Już w 2014 roku mówiłam o tym głośno dla Dziennika Bałtyckiego, że mają miejsce przestępstwa na granicy. Wtedy pojechałam do Austrii, tam jest rodzina męża, ale po trzech miesiącach wróciłam do Polski. Polskich służb się nie boję.
Czy z tego powodu, że jest Pani muzułmanką, jakoś odczuła Pani tu w Polsce dyskryminację?
Ja jestem z Gdańska, do Warszawy przyjeżdżam tylko do pracy. I nosiłam hidżab, ale kiedy zabili prezydenta Adamowicza, zdjęłam go. Bałam się. I już go więcej nie założyłam, myślę, że to jest niebezpieczne. Muzułmanki tutaj noszą, ale kiedy z nimi rozmawiam, to mówią mi, że ludzie ich obrażają, wyganiają z Polski. Córce też nie pozwalam nosić.
Wcześniej byłam w różnych ośrodkach, byli tam ludzie różnych wyznań, baptyści, starowiercy, muzułmanie. A teraz jak przyjechałam do Warszawy, to pomagam też Czeczenom, ale już jestem kimś innym, mam inne poglądy, byłam w różnych grupach feministycznych, dostałam taką wojowniczą edukację i teraz dla nich jestem inna. Zapytali mnie na przykład, co ja myślę o LGBT, więc powiedziałam, że każdy człowiek ma prawo do życia, to jest wybór każdego człowieka. Ja jestem feministką, zawsze myślę o prawach człowieka, musimy wszyscy mieć równe prawa. Nie mogę już mówić tak, jak muzułmanie, bo już tak nie myślę. O LGBT dowiedziałam się tu w Polsce, wcześniej nawet o tym nie myślałam. Prywatne życie innych ludzi mnie nie interesuje. Ja jestem muzułmanką, ale szanuję także chrześcijaństwo i inne wyznania. Ja mam wiele znajomych chrześcijanek, baptystów, starowierców, żydów, my byliśmy cały czas razem w Gdańsku, nasze dzieci razem się uczą.
Ja z wykształcenia jestem pedagogiem, pracowałam w urzędzie, w dziale statystycznym. Jeśli mąż nie pracował, to ja szłam do pracy, ale jak dostawał pracę, to następnego dnia mnie zwalniał, nie chciał, żebym pracowała. Ale teraz jestem szczęśliwa, że mogę robić to, co ja chcę, to jest dla mnie ważne.
Jak to się stało, że założyła Pani Fundację Kobiet Wędrownych?
Zawsze uważałam, że mogę pracować i zarabiać sama. Ale potrzebowałam wsparcia, nie znałam języka, nie potrafiłam pisać. I kiedy zaczęłam sama wchodzić w polskie organizacje, oni zobaczyli konkurencję. Ja im mówiłam, że nie jestem dla nich konkurencją, mówiłam im otwarcie: ja chcę tylko żyć, chcę tylko pracować. Potem pomyślałam: zrobię to sama. Widzę, że wszyscy chcą zarabiać pieniądze, a ja myślę, że pieniądze nie są ważne. Dziś mamy pieniądze, a jutro może ich nie być. Raz jest covid, raz wojna. Musimy się wspierać, żeby przeżyć. Możemy przeżyć, jeżeli będziemy pomagać, jeżeli będziemy razem.
Jest wiele osób takich jak ja, uchodźców, którzy nie znaleźli sobie tutaj miejsca. Więc powiedziałam, że zrobię coś sama. Polacy stworzyli fundacje, które pomagają uchodźcom, tylko bez nich. Nie pytają, czego oni chcą, robią wszystko według swoich potrzeb. Kiedy widzę te zbiórki, tę pomoc dla Ukrainy, to tłumaczę uchodźcom, że to robią Polacy, nie organizacje, nie rząd, to jest własna inicjatywa, pomoc ludzi. I to musi być dobrze skierowane, w potrzeby, nie do własnej kieszeni. Ja jestem człowiekiem wojny i ja Pani powiem, czego ja potrzebuję: miejsca do spania, mogę spać na podłodze, żeby nie być głodnym, stabilności i poczucia, że nic mi się nie stanie, bo jako człowiek wojny wiem, że kobiety są gwałcone, sprzedawane. I że jak mój syn wyjdzie na ulicę, to wróci do domu. Ja wiem, że polska policja nigdy nie będzie biła mojego syna, u nas policjanci biją, a do polskiej policji mam wielkie zaufanie, oni są potrzebni, bo oni stanowią porządek.
Założyłyśmy Fundację Kobiet Wędrownych. Chciałam udowodnić Polakom, że jestem normalnym człowiekiem. I wtedy pomyślałam, że do tej działalności muszę dołączyć biznes. Żebym mogła mieć pieniądze, bo nie chcę prosić, szukać, muszę zarobić swoimi rękami. Ja mogę pisać książki, piszę prace naukowe, nawet ich nie liczę. Miałam marzenie, żeby zrobić doktorat, zbierałam punkty, ale mam już 50 lat. To było marzenia całego mojego życia, miałam takie proste marzenie, tylko pisać książki. Ale wojna, małżeństwo (mąż mi nie pozwalał) i emigracja, to uchodźstwo, ukradło mi te możliwości. No, ale chociaż coś napisałam.
Teraz przyszła ta szansa, którą mi dała Jarmiła Rybicka (socjolożka, aktywistka społeczna i założycielka Fundacji Kuchnia Konfliktu), żeby prowadzić Kuchnię. Ja chcę to wykorzystać i wszystkich pracowników wyszkolić. Chcę tu zrobić takie miejsce społeczne, myślę, że mam odpowiednie umiejętności. Teraz napisaliśmy projekt do OWES (Ośrodek Wsparcia Ekonomii Społecznej) i zatrudniam 7 osób. Codziennie przychodzą i trzeba im okazać szacunek. Bardzo dużo robią społecznie, pomagają, wożą jedzenie, jeśli człowiekowi okazuje się szacunek, on chce więcej robić. Musimy zapłacić czynsz, wszystkie opłaty, to jest bardzo trudne. Proszę zobaczyć jak to tu wygląda (nieodnowione pomieszczenie sklepu-bistro przy ul. Wilczej w Warszawie). Ja jestem uchodźczynią, ale lubię chodzić do dobrej restauracji i mi jest wstyd, kiedy ktoś tu przychodzi, a widelce, łyżeczki, talerzyki są różne. Chcę, żeby tu było porządnie, żeby ludzie, jak przyjdą nawet wypić herbatę, żeby odpoczęli, żeby nie myśleli, o, tu są muzułmanie, uchodźcy, żeby wiedzieli, że mogą do mnie przychodzić. Więc z tego projektu z OWES, dostaliśmy pieniądze na remont i wyposażenie.
Teraz gotujecie też dla ukraińskich uchodźców? Gdzie to zanosicie?
Na Mokotów, na Wołoską, tam jest ośrodek, tam jest duży porządek. Dlaczego ja to robię? Kiedy byłam w ośrodku dla uchodźców, dostawałam straszne jedzenie, nie miałam na nic pieniędzy, nie mogłam nic kupować, przeżywałam szok kulturowy. I mam teraz taki cel, na ile pozwala mi budżet, żeby dawać dobre jedzenie.
Kiedyś była wojna w Czeczeni, teraz jest wojna w Ukrainie. Już prawie 3 mln uchodźców przekroczyło granicę, niektórzy pojechali gdzieś dalej, niektórzy wrócili, inni zostali w Polsce. Kiedy Pani przyjechała, to nie było takiego dobrego klimatu, nie dostała Pani ani takiego powitania, ani takich udogodnień?
Nie, nie dostałam takiej pomocy. Myślę, że to, że oni są tak przyjmowani, to jest kwestia religii.
Jak my przyjechaliśmy, to uchodźcy dostawali 70 zł na miesiąc. Moja pierwsza praca była w kebabie, dostawałam 5 złotych za godzinę, choć stawka była 8 złotych. Nie było mnie stać na cukierki. Nie mogliśmy kupić biletów, kontrolerzy nas łapali. Myślę, że teraz, jeśli polski rząd nie weźmie spraw w swoje ręce, to zaczną się problemy. Dlatego ja chcę im pomagać. Trzeba im dać pracę. Ja od poniedziałku zatrudniam dwie uchodźczynie. Dostałam pieniądze od Kuby, który produkuje skarpetki Kabaka i zebrał pieniądze na zatrudnienie 2 osób. Zatrudnimy ich na pół roku. Wszędzie gdzie bywam, mówię, zatrudnijcie jednego Ukraińca, jedną osobę, pomóżcie tym ludziom. To można zrobić szybko. To jest pomoc uchodźcom, ale też podatki i socjalizacja. My muzułmanie mówimy: jak Allah zrobi, tak będzie, inszallah, to jest nasz los. Ja nigdy nie marzyłam, żeby wyjechać do Europy, co ja tu robię? Ale myślę, że to Allah tak chciał. W Czeczeni myślałam, że to nie moje miejsce, a teraz myślę, że tu jest moje miejsce. Że mogę robić to, co chcę. Idę jak czołg. Mam cel, moim celem jest pomaganie. Nie, żeby im podać herbatę, ale żeby nauczyli się zarabiać. Uchodźcy to jest worek bez dna, tam jest wszystko. Nie trzeba im kupować herbaty, niech oni sami sobie kupią herbatę, taką, jaką chcą. Ja mogę być bardzo głodna, ale nie wszystko lubię, też jestem człowiekiem, nie każde buty mogę nosić, sama muszę sobie wybrać. Dlatego trzeba im dać pracę. Uchodźcy z Czeczeni dostają z OPS (Ośrodek Pomocy Społecznej) 200 złotych. Zamiast zbierać te wszystkie dokumenty, niech pracują jeden dzień za 200 złotych i opłacą sobie rachunki ze swoich pieniędzy.
A jaki jest Pani status prawny?
Ja dostałam ochronę uzupełniającą (zgoda na pobyt dla cudzoziemca, który nie otrzymał statusu uchodźcy, a którego powrót do własnego kraju narażałby go na niebezpieczeństwo), mam pesel, NIP i czekam na polski dokument podróży.
Chce Pani wrócić do kraju?
Nie, nie chcę.
A myśli Pani, że uchodźcy z Ukrainy będą wracać? Co zrobią?
Ja rozmawiam z uchodźczyniami z Ukrainy, prowadzę dla nich spotkania i widzę, że jak siedzą w tych ośrodkach, to one mają tam teraz depresję, że ich synowie zostali w domu, że teraz walczą, a one tu siedzą. I chcą wracać. Ja im mówią, żeby tak nie siedziały, żeby wychodziły, bo naprawdę boję się o nie. Mówię im, że to może trwać latami. Ja też myślałam, że za rok wrócę do domu, a jestem już 9 lat. One mówią, że za kilka miesięcy wrócą do domu. Ale w tym ośrodku mają depresję, to jest bieda. Te ośrodki są oczywiście lepsze, niż ten, gdzie ja mieszkałam, to był wtedy taki ośrodek dla kobiet w fabryce cementu. Ja miałam alergię, nie mogłam oddychać, jak można człowiekowi kazać mieszkać w takiej fabryce? Teraz to jest raj.
Mam nadzieję, że Polska nie zrobi z nimi tego, co z Czeczenami, czy uchodźcami z Afryki. Nas było niewielu, a jednak rząd nie dał rady, a teraz nowych uchodźców jest ponad milion. Dla nich byłoby lepiej, żeby wojna się skończyła i żeby wrócili. Bo inaczej będzie bieda dla nich i dla Polaków. Trzeba by dać im prace. Boję się też, że Polacy się zmęczą, będą niezadowoleni.
Chciałam jeszcze zapytać o Kobiety Wędrowne w Kuchni Konfliktu, gdzie przygotowujecie i sprzedajecie regionalne potrawy. Bo Pani jest tutaj teraz szefową.
Tak, od 3 miesięcy, a jestem tu już rok. Praktykowałam z Jarmiłą Rybicką (założycielką Kuchni Konfliktu) i jestem gotowa na 100%, żeby działać. Teraz chcę tutaj zrobić remont, zrobić społeczne miejsce i żeby różni ludzie przychodzili, organizacje, NGOsy, chcę dać im takie miejsce. No i chcę zrobić sieć. Myślę, że mam jeszcze może 5 lat i chcę zdążyć to wszystko zrobić, żeby dać potem szansę młodym.
Czy celem Kobiet Wędrownych w Kuchni Konfliktu jest pomaganie społeczności uchodźców?
Ja bym powiedziała tak – żeby żyć razem z Polakami. Nie lubię słowa integracja, jesteśmy po to, żeby nauczyć się żyć razem, być razem. Żeby się tego nauczyć.
Myśli Pani, że ta obecna sytuacja z uchodźcami pomoże w takim życiu wspólnym, czy raczej będzie przeszkadzać?
Nie wiem, mam nadzieję, że będzie dobrze, ale boję się, że będzie bieda, bo jest ich dużo. Polacy mogą to sami uratować, dając im pracę. Udostępnili im mieszkania, ale to jest wydatek na wodę, prąd, to jest prywatne życie, boję się, że mogą nie mieć tyle cierpliwości, może być im trudno. I ja ich rozumiem. Najpierw chcieli pomagać i myśleli, że potem rząd pomoże. Oni nie dali rady z uchodźcami z Czeczeni, a ich było tak mało i nie znaleźli tu dla siebie miejsca. Nie dostali edukacji, nie dostali wiedzy nt. prawa, praw kobiet, praw dzieci. Mężczyźni w ogóle nie mieli programów integracyjnych. Nie mieli jak się akulturować, przecież nie staną się od razu Polakami.
Co by Pani radziła teraz Polakom? Rządowi i ludziom?
Powinny być jakieś szybkie kursy szkoleniowe w zawodach, które są potrzebne i tylko praca. Tylko praca. Niech sami szukają sobie mieszkania, rozjadą się po całym kraju. Muszą być takie programy, żeby oni sami zrozumieli, czy chcą tutaj żyć. Jest przecież wieś, gdzie są ogrody, uprawa ziemi. Ja bym z wielką przyjemnością zajęła się ogrodnictwem, gdybym nie robiła tego, co robię. Mam koleżankę, która mieszka na wsi, co roku do niej jeżdżę, to jest raj.
A czego potrzebują założona przez Panią Fundacja Kobiety Wędrowne i prowadzona przez Was Kuchnia?
Ja myślę, że tu (w Kuchni) musi się dokonać globalna zmiana. To musi być takie miejsce, które będzie przykładem, nie tylko w Polsce, ale w całej Europie. W Fundacji walczymy o prawa człowieka, tak naprawdę jestem polityczką, choć jako muzułmanka nie mogę tego robić. Szyjemy, coś tam robimy, ale dla mnie najważniejsze jest to, żeby nauczyć uchodźczynie tutaj żyć. I zawsze powtarzam: jeżeli możecie, jedźcie do domu. Nie traćcie swojego czasu, jeśli nie znalazłyście sobie tu miejsca, nie zostawajcie tu, jeżeli możecie jechać do domu.
Czy można powiedzieć, że Polska jest teraz Pani krajem? Pani ojczyzną?
Myślę, że tak. Czasem myślę, jaka ja biedna jestem, co ja tu robię? Mam pracę i wszystko, tylko szczęście gdzie? W domu. Całe życie planowałam, będę robić to, to, to… I miałam jedno marzenie, żeby napisać książkę i okazuje się, że żeby się to marzenie spełniło, trzeba było przyjechać do Polski.
Dziękuję za rozmowę i życzę Pani spełnienia planów.