blog
Rozmowy Advalue Engaged: Liczy się to, że żyjemy, a nie nasz kolor skóry, czy język
Czy możesz mi opowiedzieć o swojej rodzinie? Wydaje się to dość skomplikowane.
Tak, moja rodzina jest międzynarodowa, naprawdę międzynarodowa. Nasze rodowe nazwisko Tkalich jest serbskie, a nie ukraińskie, to znaczy „tkacz”. Mój dziadek jest pół Rumunem, pół Ukraińcem, jego rodzina pochodzi z Serbii. Moja babcia urodziła się w Rosji, na Syberii, mieszkała w Polsce i w innych krajach, ale podobało jej się w Ukrainie i postanowiła tam zostać na stałe. Moja mama jest Ukrainką, a tata pochodzi z Konga. Kiedy miał 18 lat, w Kongo miał miejsce atak terrorystyczny i tata przyjechał do Ukrainy, tu studiował i tak poznali się moi rodzice. Potem kupił bilet do Kanady i postanowił tam wyjechać, podczas gdy moja mama zdecydowała się zostać w Ukrainie. Kiedy rok później mój tata chciał zabrać mnie i moją mamę do Kanady, mama odmówiła i dlatego całe życie mieszkałam w Ukrainie.
Mam starszego, przyrodniego brata, syna mojego taty i jego pierwszej żony, która jest Somalijką, ale tak naprawdę mój brat jest Ukraińcem, bo urodził się w Ukrainie i mówi po ukraińsku i po rosyjsku, tak jak ja. Mieszka z moim tatą w Kanadzie. A kiedy rodzice się rozeszli, mama wyszła za Ukraińca i urodziła dwójkę dzieci, które teraz mają 12 i 10 lat i mieszkamy razem. Więc jest nas czworo.
Czyli w domu rozmawiacie po ukraińsku?
Moja babcia jest lekarką, pracowała w wielu szpitalach, ale mówi, czyta i pisze tylko po rosyjsku, dokumentację też prowadziła po rosyjsku. A po wybuchu wojny w Donbasie w 2014 roku w naszym kraju zlikwidowano lekcje języka rosyjskiego w szkołach, ponieważ językiem urzędowym jest tylko ukraiński. I cała dokumentacja musiała być prowadzona w języku ukraińskim. Dlatego wypełniałam te dokumenty dla mojej babci, bo język ukraiński jest dla niej bardzo trudny. Z mamą rozmawiam po ukraińsku, z babcią po rosyjsku, bo ona rozumie ukraiński, ale nie mówi. Ukraiński jest bardzo miękki i nie wiem dlaczego ludzie nie potrafią go powtórzyć. W kraju też porozumiewamy się w obydwu językach. Na przykład, jeśli przyjeżdżasz do hotelu, najpierw pytają cię „dzień dobry” po ukraińsku, a następnie sprawdzają, czy mówisz po ukraińsku czy rosyjsku, i możecie kontynuować w tym języku.
Wszyscy mieliśmy lekcje rosyjskiego w szkole, ale w małych miasteczkach dzieci mówią tylko po ukraińsku. Kiedy zaczynają mówić po rosyjsku, słyszę, że to jest dla nich obcy język, a kiedy mówią po ukraińsku, brzmi to autentycznie. W dużych miastach takich jak Kijów czy Charków większość ludzi mówi po rosyjsku, ale w moim rodzinnym 12-tysięcznym mieście Taraszcza w obwodzie kijowskim niewiele osób go używa. Tylko rodziny z rosyjskimi krewnymi. Ja też mam rodzinę w Rosji, ciotki, wujków, kuzynów.
Czy rozmawiasz z nimi o wojnie?
Kiedy rozmawiamy, nie mówimy o wojnie, bo głównym i najważniejszym tematem jest nasza rodzina. Jedna z sióstr mojej babci wyemigrowała do Meksyku, gdzie wciąż mieszka, bo nie lubiła Rosji. Nie było jej tam wygodnie, bo w tym kraju nie możesz nic powiedzieć ani pokazać, po prostu musisz wykonywać swoją pracę, nie możesz zostać kimś wyjątkowym, nie można pokazać indywidualności. A ona jest bardzo rozmowna i lubi poruszać nieoczywiste tematy.
Czy to Twoja pierwsza wizyta w Polsce?
Uwielbiam podróżować i dużo podróżowałam w przeszłości, w tym do Rosji i do Polski. Po raz pierwszy odwiedziłam Polskę, gdy miałam 12 lat, pamiętam Wieliczkę. A ponieważ śpiewam ukraińskie pieśni ludowe, w 2016 roku znowu przyjechałam do Polski z koncertem. Niewiele pamiętam, ale widzę, że ten kraj naprawdę się zmienił.
Sama zdecydowałaś o przyjeździe do Polski?
Tak, to był dziwny wieczór, 23-go lutego. Moja babcia ma teraz problemy z oddychaniem i chciała wyjechać z Kijowa do naszego rodzinnego miasta, tam jest dom, a nie blok, więc może sama wyjść szybko na chwilę na podwórko, żeby pooddychać. Mama nie chciała jej pozwolić jechać samej, więc tego wieczoru wyjechała z babcią z Kijowa. Moja mama mieszka trochę w Taraszczy, gdzie są mój brat i siostra, ale tam nie ma pracy dla wszystkich, dlatego pracuje i mieszka też w Kijowie. Ukończyłam 11-letnią szkołę w moim rodzinnym mieście i przyjechałam do Kijowa, gdzie studiuję prawo. Lubię duże miasta. Mieszkałam z mamą, ale często byłam sama albo u znajomych. I ten wieczór był właśnie taki. Robiłam sobie włosy z koleżankami, a potem zaprosiły mnie do siebie, bo było już późno. Byłam więc wtedy sama w Kijowie, cała moja rodzina była w Taraszczy. Rano, około 5:30, znajomi obudzili mnie i zapytali, czy wiem, co się dzieje. To nie są Ukraińcy, tylko Nigeryjczycy. Początkowo nie znalazłam żadnych informacji w ukraińskich mediach. Nie mam telewizora, oglądam tylko Netflix. Ale mój przyjaciel pokazał mi kilka filmów z zagranicznych wiadomości.
Czy spodziewałaś się, że coś może się stać?
Myślałam, że to jakiś fake. Siostra z Kanady napisała mi już wcześniej, 22-go lutego, że zaczęła się wojna i zapytała, jak się czuję. Odpowiedziałam jej, że nic się nie dzieje, że prowadzimy normalne życie. A ona: przecież mamy o tym informacje w wiadomościach. Wiem od osób, które wcześniej wyjechały z kraju, od koleżanki z Miami, że ambasada amerykańska wysłała wiadomość do ludzi, żeby wracali do USA, bo w Ukrainie może być ciężko. A potem 24-go lutego otworzyłam Instagram i zobaczyłam wiadomość od niej, i wiele osób mieszkających w innych krajach pytało mnie też, czy potrzebuję pomocy lub pieniędzy. Przestraszyłam się, że sytuacja jest naprawdę zła i postanowiłam, że muszę coś zrobić. Ale nie wiedziałam co, więc zaczęłam jeść, bo kiedy jestem zestresowana, wtedy jem. Miejsce, w którym byłam, znajduje się niedaleko kijowskiego lotniska. Byłam w kuchni i nagle usłyszałam wybuch. Pomyślałam, że Rosjanie zaczęli bombardować lotnisko. Szyby w oknach zaczęły się trząść. Rozpłakałam się. Po raz pierwszy w życiu słyszałam bombardowanie. Bardzo się bałam, myślałam, że to ostatnie minuty mojego życia.
Potem wyjrzałam na ulicę i zobaczyłam mnóstwo ludzi biegnących z torbami do swoich samochodów, tego dnia był chyba największy korek w historii Kijowa. Zrozumiałam, że jest źle i powiedziałam znajomym, że muszę iść do mojego mieszkania po paszport. Widziałam w wiadomościach, że zbombardowano największe miasta: Kijów, Charków i Lwów. Wcześniej rozmawialiśmy o wojnie, bo wielu dyplomatów wyjeżdżało z Kijowa i myśleliśmy, że jak coś się stanie, to pojedziemy do Lwowa. Ale teraz zbombardowali też Lwów. Zdałam sobie więc sprawę, że muszę wyjechać z Ukrainy. Bardzo lubię mój kraj, i wiem, że kiedy wojna się skończy, wrócę tu na 100 procent. Naprawdę tęsknię za rodziną.
Wyjechałaś z Kijowa sama, czy ze znajomymi?
Moi nigeryjscy przyjaciele zamówili samochód z Kijowa do miasta Równe na zachodzie Ukrainy, a ja pojechałam do domu po dokumenty i ubrania. Ale kierowca nie mógł na mnie czekać, pojechali beze mnie. Zatrzymałam się więc w mieszkaniu cioci, spakowałyśmy specjalną torbę z jedzeniem, ubraniami i lekarstwami, bo ciocia jest lekarką. W nocy było spokojnie, ale rano zdecydowałam, że jednak pojadę sama pociągiem. Bilety były darmowe dla wszystkich, ale na dworcu było dużo ludzi, matek z dziećmi, obcokrajowców. Moi przyjaciele byli już w Równem, czekali tam na mnie. I nagle powstało poruszenie, nie wiedziałam co się stało, usłyszałam syreny, starałam się nie panikować. Znalazłam szybko pociąg do Równego, był pełny, ale jestem drobna, więc udało mi się dostać do środka. Po 8 godzinach byłam w Równem. Tam lotnisko również zostało rano ostrzelane, więc myślałam, że bombardują nie ludzi, tylko lotniska i bazy wojskowe. I ulżyło mi, bo byłam już daleko od Kijowa, ale kiedy wysiadłam z pociągu, znów usłyszałam syreny. Pomyślałam: dlaczego mi się to przytrafia? Co ja zrobiłam? Czy oni mnie śledzą? Kazano nam udać się do schronu, bo jak się później dowiedziałam, ostrzelano dworzec w Równem. Po 15 minutach moi znajomi zamówili dla mnie taksówkę i tak po całej dobie w końcu do nich dołączyłam. I zaczęłam planować. Chcieliśmy jechać w kierunku polskiej granicy, Lwów był już pełny, więc zaczęłam szukać autobusów lub pociągów przez inne miasto.
Wszystko było zarezerwowane. W końcu znalazłam pociąg do Kowla w Wołyniu, około 70 km od polskiej granicy. Wyruszyliśmy następnego dnia rano i 4 godziny zajęło nam dotarcie pociągiem do Kowla. A z Kowla pojechaliśmy taksówką na granicę, kierowca powiedział nam, że tam gdzie byliśmy nie ma bombardowań, bo Rosjanie nie tknęliby banderowców. Wysiedliśmy i musieliśmy jeszcze przejść pieszo 7 km, a potem czekać 7 godzin w kolejce do przejścia granicznego. Był już wieczór, było zimno, moi nigeryjscy koledzy nieprzyzwyczajeni do tego byli bardzo zmarznięci. Musieliśmy więc zmienić plany. Udało nam się złapać autobus, który zabrał nas do schronu bombowego 15 kilometrów od granicy, gdzie spędziliśmy noc. Następnego ranka znów wsiedliśmy do autobusu i spędziliśmy kolejne 12 godzin czekając na granicy.
Czy Twoja mama wiedziała, gdzie jesteś i co robisz?
Tak, powiedziałem jej, ona uważała, że to szalony pomysł jechać do Polski i że tego nie potrzebuję. Ale ja chciałam spróbować i zaproponowałam jej, żeby pojechała ze mną, ona jednak wolała zostać.
Które to było przejście graniczne?
To był Hrubieszów. I stamtąd pojechaliśmy nocą z wolontariuszami do Warszawy prywatnym samochodem. Zatrzymaliśmy się ze znajomymi w hotelu w dwóch pokojach, nas było 5 osób. Moi znajomi nie są Ukraińcami, byłam jedyną Ukrainką w tej grupie, a im powiedziano, że jeśli nie studiują w Polsce, muszą wyjechać w ciągu 15 dni. Więc jedna osoba wyjechała do Irlandii, a inni wrócili do Nigerii. Zapłacili za kilka moich kolejnych dni w pokoju hotelowym. Zostałam więc sama i nie wiedziałam, co dalej. Koleżanka, która była wolontariuszką na granicy, powiedziała mi, że mogę iść na Dworzec Centralny i tam poszukać noclegu. I tam spotkałam Ciebie.
Czy doświadczyłaś w drodze dyskryminacji? Takie pogłoski słyszeliśmy, że w Ukrainie i na granicy, a także tutaj w Polsce dochodzi do aktów rasizmu.
Moi znajomi nie są Ukraińcami, nie mówią po ukraińsku, mówią po angielsku i mają inny kolor skóry. A kiedy ja pokazuję ukraiński paszport, ludzie są zszokowani. Nie mogą w to uwierzyć: jak możesz nie być Ukrainką i mówić bez akcentu. Odpowiadam więc: oczywiście mówię bez akcentu, bo jestem Ukrainką. Wszyscy Ukraińcy, którzy się dowiadują o tym, są w szoku. Ale w autobusie kierowca powiedział, że nie interesuje go nasz kolor skóry, chce tylko pomóc. Było dużo informacji, że na granicy panuje rasizm, ale my z czymś takim się nie spotkaliśmy.
A w Warszawie?
W Warszawie wzięliśmy taksówkę. Rozmawiałam po angielsku ze znajomymi, kierowca też chciał coś powiedzieć po angielsku, ale nie potrafił, więc zapytałam, czy może mówi po rosyjsku. Powiedział, że tak, i że jest z Białorusi i jest mu przykro z powodu tego, co nas spotkało, że na Białorusi ludzie naprawdę nas rozumieją, ale wojna to jest polityka. Chcieliśmy mu zapłacić, ale on nie chciał pieniędzy. Ludzie rozumieją sytuację w Ukrainie, nie ma dla nich znaczenia, jaki masz kolor skóry, jakim językiem mówisz, twoje życie ma znaczenie. Czasami ludzie pytają mnie, jak było w szkole, czy zdarzały się akty rasizmu? Odpowiadam, że tak, ale to dlatego, że rodzice nie uczą dzieci, że każdy człowiek ma znaczenie. Mam kilku znajomych, którzy wyjechali z Polski do innych krajów i kiedy zapytałam ich dlaczego, powiedzieli, że słyszeli, że może być im w Polsce ciężko, bo są Arabami. Powiedziałam im, że ja jestem tutaj i nic takiego mi się nie przydarzyło. Więc myślę, że ta informacja jest fałszywa. Być może inni spotkali się z taką sytuacją, ale ja nie doświadczyłam dyskryminacji w Polsce.
Teraz jesteś w Polsce i przygotowujesz się do wyjazdu do Kanady. Co robiłaś przed wybuchem wojny? Czy wojna zrujnowała Twoje plany?
Tak, mam rodzinę w Kanadzie i właściwie już wcześniej planowałam tam wyjechać, zaczęłam przygotowywać dokumenty jeszcze będąc w Ukrainie. Przez 7 lat uczyłam się w szkole muzycznej, byłam w klasie wokalnej, śpiewałam ukraińskie piosenki, jeździłam na występy do innych krajów. Potem zacząłem studiować dziennikarstwo, bo lubię komunikację, ale mama powiedziała mi, że jeśli kiedyś będę musiała zamieszkać w małym mieście, nie znajdę pracy jako dziennikarka. Więc zmieniłam kierunek na prawo. A ponieważ miałam już plany studiowania w Kanadzie, zmieniłam studia w Ukrainie na tryb zaoczny. Mogę skończyć prawo zarówno w Kanadzie, jak i w Ukrainie, będę mieszkać w dwóch krajach, mogę podróżować tu i tam, bo chcę widywać i mamę, i tatę. Mogę otworzyć firmę prawniczą lub pracować w ambasadzie, jest wiele możliwości.
Czy rozważałaś pozostanie w Polsce?
Nie, jesteśmy bardzo bliskimi krajami, ale bardzo różnymi. Teraz mam już tu swoich ludzi, zawsze będę mogła ich odwiedzać – nazywam ją Mama Daria, a Malina jest teraz dla mnie jak siostra (obejmują się). Ale nie mogłabym tu zostać na zawsze.
Masz tu ukraińskich przyjaciół? Co planują zrobić?
Tak, niektórzy są też w Niemczech, a niektórzy w Austrii i kiedy z nimi rozmawiam, mówią, że dobrze żyje się w Unii Europejskiej, ale około 80 procent ludzi, z którymi rozmawiałam, chce wrócić do Ukrainy. Na razie tu zostają, ale kiedy będą mogli wrócić do domu, to to zrobią. Chcieliby pozostać w Ukrainie i nadal mieć możliwość przyjazdu do krajów Unii Europejskiej, aby odwiedzić swoich bliskich.
Jak się czujesz w Polsce?
Jest inaczej, nie potrafię powiedzieć, co dokładnie jest inne, ale nie czuję się tu „spoko”. Nie czuję się tu jak w domu. Ludzie są dobrzy, bardzo pomagają, ale nie wiem, co bym tu mogła robić. W innych krajach wiem, co mogłabym robić, ale tutaj – nie wiem. Czekam tylko na wizę i wyjeżdżam do Kanady.
Rozumiem. Dziękuję za rozmowę i życzę Ci powodzenia gdziekolwiek będziesz.